piątek, 6 października 2017

Strajk młodych lekarzy - w imię interesów grupowych czy systemowych?

Nie budzi zdziwienia, że przedstawiciele rządu woleliby widzieć w strajku młodych medyków jedynie partykularną walkę o środki na podwyżki. Mimo, że formalnie jest to jeden z postulatów, warto zwrócić uwagę, że tak na prawdę mamy pierwszy od dłuższego czasu protest systemowy. To nie jest oczywiście tak, że postulaty zwiększenia nakładów czy zmianę organizacji świadczeń nie pojawiały się wcześniej, czy to w przypadku protestów pielęgniarek czy ratowników medycznych.

Teraz jednak różnica jest diametralna. Zarówno środowisko pielęgniarskie jak i (chociaż w mniejszym stopniu) ratowników czy fizjoterapeutów jest na tyle liczne, że z politycznego punktu widzenia każdej władzy opłaca się zawrzeć swego rodzaju separatystyczne porozumienie. Nie mamy także do czynienia ze strajkiem niewielkiej ale kluczowej dla funkcjonowania systemu grupy, która jak anestezjolodzy, potrafi dzięki dobrej organizacji i determinacji skutecznie zawalczyć o swoje.

W porównaniu z powyższymi przykładami młodzi medycy są z góry skazani na porażkę. Jedyną szansą na sukces jest sformułowanie postulatów dotyczących całokształtu funkcjonowania ochrony zdrowia. W tym właśnie przypadku rząd ma właśnie największy problem, ponieważ głównym deklarowanym celem głodówki jest podniesienie publicznych nakładów na ochronę zdrowia. Nie chodzi przy tym o pieniądze dla pieniędzy: po prostu starzejące się społeczeństwo, pojawiające się nowe technologie oraz słusznie oczekiwane przez pacjentów podniesienie standardu opieki wymaga zaangażowania większej liczby lekarzy, pielęgniarek i położnych, ratowników, fizjoterapeutów, techników, asystentów, ... pozwólcie, że nie będę wymieniał w tym miejscu ponad 30 oficjalnych zawodów medycznych.

Pieniędzy wymaga także utrzymania i rozbudowy infrastruktury oraz inwestycje w nowe, lepsze ale niestety wymagające nakładów technologie. To wszystko to, zgodnie z tezą klasyka "oczywista oczywistość". Pozycja negocjacyjna rządu oczywista jednak nie jest. Pomijam tu zupełnie okazję do zupełnie nieproduktywnej polemiki z tezą p. Minister Żelazko, jakoby wynagrodzenie w ramach etatu rezydenckiego było tylko "za czas szkolenia" i że jest to zupełnie wyjątkowa sytuacja na tle innych zawodów. Ktokolwiek przepracował w szpitalu choćby jeden dzień wie, jak wiele realnej pracy z pacjentami młodzi lekarze wykonują, nie negując, że rzeczywiście idealną sytuacją byłaby jednak inna proporcja pomiędzy pracą a praktyczną nauką zawodu. Ze wskazaniem na tą drugą. Przetaczam jednak tą wypowiedź jako próbę pokazania z jednej strony protestu jako partykularnego a z drugiej uzasadnienie, dlaczego akurat na tą grupę nie ma pieniędzy.

Tymczasem rząd jest w istocie w trudnej sytuacji. Po pierwsze obecnie rządzący mocno obiecywali w kampanii wyborczej 6% PKB na zdrowie. Tymczasem w połowie kadencji ruch w kierunku zwiększenia nakładów jest na poziomie błędów w odczytach. Po drugie - w tym samym czasie ministerstwo finansów chwali się bardzo dobrą sytuacją budżetu. Po trzecie wreszcie tylko zwiększenie nakładów ze środków publicznych może poprawić dostępność do leczenia osób o średnich i niskich dochodach, dla których wydatkowanie prywatnych pieniędzy na świadczenia zdrowotne pozostaje nadal dużym obciążeniem ich domowego budżetu. Tymczasem nakłady prywatne wobec niedostatecznych zasobów systemu publicznego pozostają jedyną alternatywą w stosunku do wielomiesięcznych kolejek. Alternatywą nie zawsze osiągalną.

Czy protest ma szansę na sukces? Czy europejski model, w którym władze publiczne zabezpieczają dostęp do świadczeń zdrowotnych na przyzwoitym poziomie  będzie przegrywał z ewolucją w kierunku amerykańskiego, przy jednocześnie trzy razy niższych nakładach? Niestety, jest to źle postawione pytanie. Właściwe brzmi, czy widok, taki jak na zdjęciu będzie ostatnim spojrzeniem na polskich pacjentów, z coraz większego oddalenia.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz