niedziela, 18 września 2016

Ziołowy temat zastępczy. Czy marihuana może być lekarstwem?

Świat przyrody oferuje nam prawie wszystko. Technologia człowieka pozwala dary natury modyfikować (co w obecnym slangu nazywamy innowacjami) aby jeszcze lepiej spełniały swoje zadania. Tak można w skrócie rozwiązać dylemat pomiędzy zwolennikami rozwiązań "naturalnych" i "sztucznych".
Żeby na chwilę odejść od bieżącego tematu, który stał się dla przeciętnego mieszkańca naszego kraju zupełnie nieczytelny, właśnie z powodu szumu informacyjnego, który wywołuje.

Warto przypomnieć historię inną roślinę, która odegrała znaczącą rolę w historii medycyny i farmacji - naparstnicę wełnistą. Jej lecznicze właściwości zostały odkryte jeszcze w XVIII wieku. Przez kolejne dwa stulecia była stosowana przede wszystkim do leczenia niewydolności serca. Oczywiście technologia pozyskiwania ziela, obróbki i przygotowania z niego preparatów przez dziesiątki lat rozwijały się. Stanowiło to przyczynę bólu głowy pokoleń adeptów farmacji, studiujących jak najlepiej taki preparat przygotować. Dzięki temu skuteczność i bezpieczeństwo stosowania leczniczego dary natury, jaką jest ziele naparstnicy, systematycznie wzrastało. Ku zadowoleniu i pacjentów i lekarzy.

Na tym jednak innowacje nie skończyły się. Kolejnym etapem było wyodrębnienie właściwej cząsteczki substancji czynnej. Digoksyna był była tylko i aż kolejnym krokiem poprawiania natury do własnych celów.  Obecnie już nie cząsteczka glikozydu występującego naturalnie ale syntetyczne cząsteczki, opracowane co prawda na podstawie inspiracji naturą, są dla pacjentów zdecydowanie lepszą (czyli jeszcze raz: skuteczniejszą i bezpieczniejszą) alternatywą od naturalnego pierwowzoru.

Z różnych przyczyn, niestety także ideologicznych badania nad leczniczymi cząsteczkami zawartymi w konopiach indyjskich, były przez lata na zupełnym marginesie. Nie sprzyjały im także względy  ekonomiczne, wobec potencjalnie lepiej rokujących inwestycji w inne badania - liczba pacjentów potencjalnie odnoszących korzyści z wytworzenia leku była niewystarczająca dla firm farmaceutycznych do przeprowadzenia zyskownej inwestycji. Ponadto warto pamiętać, że substancje czynne zawarte w konopiach indyjskich mają działanie przede wszystkim łagodzące objawy choroby a nie właściwie je leczące. W związku powyższym używamy ziela marihuany w dość archaiczny sposób, podobnie jak ziela naparstnicy używali nasi przodkowie.

Obecny "renesans powrotu do natury" wynika zarówno z przyczyn ekonomicznych jak i społeczno-politycznych. Ekonomicznych, ponieważ ścieżka rozwoju leków poprzez syntezę coraz doskonalszych aktywnych, to jest działających na właściwe receptory w naszych tkankach robi się coraz bardziej stroma, niepewna i mglista. Tymczasem w naturze wciąż jeszcze tkwi jeśli nie recepta to przynajmniej inspiracja na stworzenie kolejnego leku. Przyczyna polityczna w przypadku konopii indyjskich ma wszelako inna naturę.

Po prostu dla kolejnych pokoleń polityków zdecydowanie łatwiej przenieść debatę na modny temat i tam zbierać "punkty" w sondażach niż poważnie spierać się na argumenty w zakresie organizacji, finansowania, rozwoju i jakości świadczeń dla społeczeństwa. Po co prowadzić dialog na temat zawodów medycznych i ich roli w zmieniających się warunkach skoro znacznie efektywniej można się wypromować hasłem "leczniczej marihuany". Po co się zatem męczyć. Postępująca tabloidyzacja mediów oczywiście wyjaśnia ale nie tłumaczy klasy politycznej. Na uzupełnienie, że "efekt leczniczy" ogranicza się jedynie do zmniejszenie objawów choroby, z reguły nie starcza już czasu.

W cieniu kampanii dla "medycznej marihuany" kryje chęć przypodobania się potencjalnym wyborcom, którzy oczekują, że marihuana lecznicza to jedynie wstęp do zalegalizowania jej do celów "rekreacyjnych". Niekorzystny efekt polega na tym, że nie dyskutuje się o negatywnych dla zdrowia skutkach palenia "trawki" a wręcz opinia publiczna jest wprowadzana pośrednio w błąd. Skoro jest forma lecznicza - to czy może mi zaszkodzić wypalenie kilku skrętów? Tymczasem dowodów na realne szkody zdrowotne wynikające z inhalacji owych przybywa z każdym rokiem...

Na koniec dobra wiadomość. Badania nad chemicznym koktailem zawartym w konopiach trwają i za kilka lat możemy doczekać się bezpieczniejszych "syntetycznych" preparatów. Potem leków drugiej i trzeciej generacji. Zaś obecna debata o "leczniczej marihuanie" będzie co najwyżej rozdziałem w podręcznikach historii medycyny i farmacji.


Garść informacji o naparstnicy - dla wytrwałych ;)

Marihuana negatywnie wpływa na funkcje intelektualne

niedziela, 4 września 2016

Czy wiara uzdrawia?

Oczywiście, nie zamierzam w tym miejscu prowadzić rozważań teologicznych. Uspokajam, nie będzie to także esej o powiązaniu polityki i religii, jakkolwiek temat jest aktualny i budzi silne emocje (oraz zapewnia więcej czytelników). Niemniej, religia i uczestnictwo w praktykach religijnych jest ważną częścią życia społeczeństwa i jako taka nie jest obojętna na stan jego zdrowia.
Pozytywna korelacja stanu zdrowia z uczestnictwem w życiu wspólnot religijnych jest dobrze udokumentowana. Przy dokładniejszej analizie, co nie stanowi zaskoczenia, obraz staje się bardziej złożony.

Przyczyny, dla których osoby religijnie aktywne (może nie najbardziej zręczne określenie, ale w tym sensie prawdziwe, że chodzi o zachowania a nie same deklaracje) są jednocześnie bardziej zdrowe, są w zasadzie zidentyfikowane i lepiej lub gorzej przebadane przez różne zespoły naukowe, między innymi:
  • Przestrzeganie zakazów i nakazów religijnych związanych z różnymi ryzykami zdrowotnymi, w tym w szczególności nadużywaniem alkoholu i przyjmowaniu substancji psychoaktywnych;
  • zaangażowanie społeczne, które zmniejsza ryzyko depresji i chorób psychosomatycznych, między innymi astmy czy migreny;
  • pozytywny dla serca i metabolizmu wpływ medytacji, na który (niezależnie od form religijnych) są również dostępne wiarygodne badania;
  • podejście do konsumpcji, jakkolwiek nie wszystkie rodzaje postów przynoszą korzyści zdrowotne;
  • jeśli ktoś dodatkowo nie jedzie do świątyni samochodem (i stara się zaparkować tuż przy schodach) to zapewnia organizmowi dodatkową porcję ruchu.
Czy społeczne zmiany w zakresie religijności Polaków mogę mieć zatem wpływ na stan zdrowia? Czy zwalczanie "kultu religijnego" wpływało negatywnie na stan zdrowia w przeszłości? Polityka państwa w okresie realnego socjalizmu była (w Polsce, ten wzór niekoniecznie sprawdził się w innych krajach) przeciw-skuteczna, zamrażając na wiele lat wysoki poziom aktywności religijnej Polaków. Od 27 lat polityka się zmieniła i (mimo tego lub właśnie dlatego?) postępuje systematycznie, chociaż bardzo wolno i z wahaniami, proces zmniejszania się poziomu religijności. Jakkolwiek na tle krajów europejskich wskaźniki "religijności społecznej" są wciąż dość wysokie, to jednak , z przyczyn leżących w obszarach, do których nie będę w tym miejscu czynił dygresji, ten obraz niewątpliwie zmienia się. Tempo przemian liczone jest w tym przypadku nie w latach, lecz raczej w pokoleniach.

Tego, czy obecna polityka rządu, jakkolwiek bliska hierarchom Kościoła Katolickiego, doprowadzi do zahamowania tego procesu, także (chociaż temat arcyciekawy) nie będę poddawał tutaj analizie.
Z pewnością warto stwierdzić jedno. Eksperymenty zastąpienia religii przez różne formy kultu państwowego nie powiodły się na przestrzeni historii. Podobnie trudno zgodzić się z tezami, że państwo powinno promować działania zastępujące obywatelom pożytki płynące z aktywności w religijnych wspólnotach. Natomiast niezależnie od powyższego tworzenie bezpiecznych przestrzeni dla życia społecznego w ogóle powinno na stałe być obecne w polityce samorządów, zwłaszcza tych najniższego szczebla - gmin i dzielnic. Nie ulega wątpliwości, że tego typu inicjatywy przyniosą pożytki i dla ciała i dla ducha.

Polecam do ewentualnej dokładniejszej lektury:

środa, 17 sierpnia 2016

Zdrowie na drogach

Zewnętrzne przyczyny zgonów i uszkodzeń ciała mają pokaźny udział w utracie potencjalnych lat życia i obniżania jego jakości w wymiarze populacyjnym. W tej grupie niezagrożonym liderem pozostają od lat wypadki komunikacyjne. Niestety, rzeczywiście ze zdrowiem na drogach jest źle a ostatnio prawdopodobnie jeszcze gorzej. To tym bardziej przykre, że od kilku lat sytuacja chociaż powoli, to jednak systematycznie poprawiała się. Daleko wciąż nam było do najbezpieczniejszych krajów Unii jednak dystans znacząco zmniejszał się. Gorzej (znowu) jest od niedawna, w zasadzie dopiero od II kwartału. Porównując II kwartał 2015 do tego samego kresu 2016 roku Policja oficjalnie (link dla zainteresowanych poniżej) odnotowuje: wzrost liczby rannych - o 835 osób (do 10 680 osób) zabitych zaś było aż 103 więcej w stosunku do analogicznego okresu ubiegłego roku (razem od kwietnia do czerwca 2016 roku zginęło 715 osób).

Co ciekawe bardzo wyraźny wzrost odnotowuje się też w kategorii "kolizje": o 13 700 - do łącznie ponad 98 tysięcy. Te dane są rzeczywiście różne od wyników pierwszych trzech miesięcy 2016 roku, podczas których kontynuowany był (wcześniejszy) trend spadkowy liczby tragedii na drogach.

Jaka jest przyczyna zdecydowanego pogorszenia się bezpieczeństwa na polskich drogach? Mocno uprawniona hipoteza to ostateczna likwidacja gminnych fotoradarów i brak adekwatnego zamiennika w postaci efektywnych działań innych służb publicznych.
Efekt pojawił się z kilkumiesięcznym opóźnieniem (I kwartał był bezpieczniejszy w porównaniu z analogicznym okresem 2015) w stosunku do zmian obowiązującego prawa. Prawdopodobnie, oprócz naturalnego stopniowego dostosowywania się zachowań do nowych reguł, miał na to wpływ inny przepis, o odbieraniu prawa jazdy za podwójne przekroczenie prędkości (czyli na terenie zabudowanym - ponad 100 km/h). Z tym przepisem kierowcy w czasie pierwszego kwartału zdążyli się oswoić i rzadziej jeżdżą 100 ale przecież 90 km/h też wystarczy, żeby śmiertelnie potrącić pieszego, rowerzystę lub zabić innego kierowcę w przypadku kolizji.

Przed opublikowaniem danych za III kwartał można mieć jeszcze nadzieję, że te dane to tylko chwilowe zachwianie trendu i spadki liczby rannych/zabitych/poszkodowanych zawitają na powrót w statystykach a przede wszystkim rzadziej będziemy odnotowywać konkretne tragedie jak najbardziej rzeczywistych ludzi i ich rodzin. Jednak w tym przypadku obserwowanie to stanowczo za mało, zwłaszcza dla tych, dla których na prewencyjne działania będzie już za późno...Jeśli jednak sytuacja będzie nadal zła - konieczne będą zdecydowane działania naprawcze.



Czy taką rolę będzie mógł spełnić przedstawiony przez Ministra Sprawiedliwości projekt zaostrzenia kar dla sprawców? Niezależnie od odpowiedzi na to pytanie trzeba przyznać, że rzeczywiście zabójstwo lub ciężkie uszkodzenie ciała z użyciem narzędzia "samochód" było traktowane znacznie pobłażliwiej od tasaka, trucizny czy pistoletu. Także w przypadku "zamiaru ewentualnego" (czy też lubicie ten prawniczy język ? ;)). Nawet jednak słuszna zmiana nie musi być skuteczna.

Odpowiedź na pytanie o efektywność prewencyjną zaostrzenia kar przynoszą analizy efektywności kary śmierci na prewencje zabójstw. Nie przeprowadzając (z powodu braku czasu i środków) badań weryfikujących skutki zachowań (np. oparte na teorii gry) nie wróżyłbym w tym przypadku sukcesu.